Z Puźnik do Niemysłowic

Puźniki leżące w gminie Koropiec, w powiecie buczackim, w województwie tarnopolskim były zamieszkałe prawie w całości przez ludność polską. W 200. gospodarstwach mieszkało przed wybuchem II wojny światowej około 800. osób. W całej okolicy wieś znana była z sadów owocowych ciągnących się po obu jej stronach na długości około trzech kilometrów. W historii wsi mocno zapisali się ojcowie Saletyni, pracujący nad podniesieniem poziomu oświaty i kultury mieszkańców Puźnik. Po pierwszej wojnie światowej ich dzieło kontynuował ksiądz Karol Chmielewski, założyciel kasy pożyczkowej, kółka rolniczego, szkółki tkackiej produkującej dywany i płótna użytkowe, chóru męskiego, amatorskiego teatru, organizacji „Strzelec” i Stowarzyszenia Katolickiego.

Dynamiczny rozwój wsi zahamował wybuch II wojny światowej. We wrześniu 1939 roku Puźniki zostały zajęte przez wojska radzieckie. Efektem okupacji była w początkach 1940 roku fala wywózek na Syberię, która dotknęła około 50 osób, między innymi rodziny kolonistów z okolic Skawiny, gajowego Karola Łapiaka, Jana Działoszyńskiego, rodzinę Klemensa Jarzyckiego. Po wkroczeniu wojsk niemieckich w czerwcu 1941 roku rozpoczął się najtrudniejszy okres w dziejach wsi. Spowodowane to było zawiązaniem się współpracy ludności ukraińskiej z władzami hitlerowskimi. Milicja ukraińska rozpoczęła prześladowanie polskiej ludności wsi. Dochodziło do napadów i pobić, wymuszania większych kontyngentów na rzecz wojsk niemieckich, aresztowania Polaków podejrzanych o przynależność do Armii Krajowej. Odpowiedzią puźniczan na te działania była organizacja wiejskiej samoobrony i współpraca z członkami Armii Krajowej. W sierpniu 1943 roku przechodzący przez wieś radziecki oddział partyzancki obrabował wiejski sklep. Ścigające go oddziały niemieckie wspierane przez milicję ukraińską zostały pokonane niedaleko wsi, w lesie koropieckim. W kilka dni po tym zdarzeniu Niemcy wspólnie z Ukraińcami postanowili dokonać w odwecie pacyfikacji górnej części wsi właśnie od strony lasu koropieckiego. Twierdzono, że mieszkańcy wspierali działania oddziału partyzanckiego. Spalili wówczas 12 zagród i zabrali jako zakładników mężczyzn. Groziło im rozstrzelanie. Wielką odwagą wykazał się wówczas Józef Jasiński, ps. „Bercio”, który przekonał Niemców, że to oddział rosyjski ograbił sklep, a nie Polacy, i że puźniczanie nie mają z tym faktem nic wspólnego. Aresztowanych wypuszczono.

Na początku września 1943 roku oddziały Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA) przeprowadziły pierwszy atak na wieś. Spalili część zabudowań znajdujących się na skraju wsi od strony Barysza (zagrody Władysława, Tomasza, Zygmunta Dancewiczów, Franciszka Roli, rodziny Krzesińskich) i na Zagajówce (domostwa Karola, Ludwika i Tomasza Wiśniewskich). Kilka dni później Ukraińcy ponownie zaatakowali wieś od strony Zalesia paląc domostwa na Nagórzance - Mariana Boskiego, Franciszka Markowskiego, Jana Uruskiego. Zostali powstrzymani przez członków samoobrony wiejskiej i wyparci ze wsi. Podczas tego napadu, jak i poprzedniego, nikt nie zginął, ale ujawniona została samoobrona. Powstała ona w 1942 roku, a jej komendantem był oficer Wojska Polskiego porucznik Mieczysław Warunek. Od tego momentu dowództwo samoobrony zaostrzyło dyscyplinę i zwiększyło gotowość do obrony. Wprowadzono całonocne kilkuosobowe patrolowanie wsi z bronią, zaczęto legitymować wszystkich obcych przyjeżdżających do wsi, wprowadzono szkolenia w posługiwaniu się bronią. Coraz częściej „gośćmi” byli partyzanci z Armii Krajowej.

W pierwszych dniach stycznia 1944 roku policja ukraińska aresztowała 6 mieszkańców Puźnik za nie wypełnianie obowiązku oddawania kontyngentów, i postanowiła przewieźć ich do Koropca. Samoobrona zdecydowała o dokonaniu akcji zbrojnej mającej na celu ich uwolnienie. Wzięli w niej udział Roman Buchwald, Michał Działoszyński, Józef Lisowski, Jan Sułkowski, Stanisław Soszka i inni. Zakończyła się ona powodzeniem, ale podczas niej ciężko ranny został Roman Buchwald, który zmarł z upływu krwi. Został pochowany na puźnickim cmentarzu 2 lutego 1942 roku. W tym miesiącu w okolice wsi dotarły grupy zwiadowcze Armii Czerwonej, ale zostały wyparte i na okres pół roku linia frontu przebiegał na rzece Strypie, oddalonej od Puźnik około 20 kilometrów. Wieś znalazła się w strefie przyfrontowej, co sprawiło, że Niemcy wsparci przez policję ukraińską dokonywali często we wsi rewizji, łapanek, aresztowań mężczyzn pod zarzutem działalności partyzanckiej. Wówczas wielu mężczyzn zmuszonych zostało do opuszczenia wsi, ucieczki w bezpieczniejsze rejony, przejścia linii frontu lub ukrywania się i nie prowadzenia działań zbrojnych.

Puźniki ponownie zostały zajęte przez wojska radzieckie 18 lipca 1944 roku. Samoobrona wykorzystała moment ucieczki Niemców na dozbrojenie się. W niedalekim Koropcu powstała radziecka komendantura, która rozpoczęła wśród Polaków akcję propagandową mającą na celu zachęcenie ich do wstępowania w szeregi Wojska Polskiego idącego ze wschodu oraz rozbrajania się. Jednakże próba nawiązania współpracy z władzą radziecką zakończyła się tragicznie. Porucznik Mieczysław Warunek udał się z Mieczysławą Borkowską na rozmowy z Rosjanami, podczas których oboje zostali aresztowani przez NKWD i wywiezieni na Syberię. Po tym wydarzeniu żaden z puźniczan nie zdecydował się na przyznanie się do przynależności do Armii Krajowej. Część z nich wstąpiła do „Istriebitielnego Batalionu” w Koropcu, pełniącego rolę tymczasowej policji. Zapewniali ono bezpieczeństwo mieszkańcom okolicznych wsi. Dostarczali broń i amunicję członkom samoobrony, odwiedzali wieś dodając wszystkim otuchy. Inni mężczyźni zostali wcieleni w sierpniu 1944 roku do Wojska Polskiego. We wsi pozostali starcy, kobiety, dzieci i niewielu mężczyzn.

Początek roku 1945 rozpoczął się dla Polaków z powiatu buczackiego tragicznie. Powracające z okolic Stanisławowa oddziały UPA w nocy 4 lutego dokonały napadu na wieś Barysz, gdzie banderowcy wymordowali 100 osób. Następnie 8 lutego spalili żywcem we wsi Zalesie ponad 50 osób, w tym 7 mieszkańców Puźnik, którzy w tym czasie tam przebywali. Coraz głośniej mówiono o tym, że kolejnym celem bandytów spod znaku „tryzuba” będą Puźniki. Po tych informacjach zdecydowano o wzmocnieniu czujności i przygotowaniu się do odparcia ewentualnego ataku. Wiele rodzin porozumiewało się i wspólnie miało się chronić na noc w murowanych i krytych blachą domach oraz w specjalnie wybudowanych, i zamaskowanych bunkrach i schronach.

Ku zaskoczeniu wszystkich puźniczan w dniu 12 lutego do wsi przybyła grupa żołnierzy sowieckich, która miała zapewnić im bezpieczeństwo. Towarzyszący im urzędnik dokonał spisu ludności i zachęcał do oddawania broni. Wielu do dziś żyjących mieszkańców Puźnik uważa, że byli to przebrani banderowcy, a ich działania miały tylko osłabić czujność Polaków.

Złe przeczucia co do zamiarów Ukraińców spełniły się w nocy z 12 na 13 lutego 1945 roku. Wieś Puźniki została okrążona i zaatakowana z trzech stron : od Nowosiółek, Zalesia, Porchowej przez kilkusetosobową bandę UPA złożoną z mężczyzn i kobiet. Otworzyli oni ogień z broni maszynowej i podpalili zabudowania w wielu miejscach wsi. Z płonących domów i stajen zaczęto wyprowadzać zwierzęta. Obrońcy zmasowaniem ataku zostali całkowicie zaskoczeni. Każdy z nich działał na własną rękę broniąc swoich domów i rodzin. Ci, którzy wcześniej nie schronili się, lub nie zdążyli ukryć w kryjówkach, uciekali do sąsiadów, na plebanię i do kościoła. Jeszcze inni kryli się w lesie, w głębokim śniegu przykryci białymi prześcieradłami, w kopcach na ziemniaki. Najmniej bezpieczne, jak się później okazało były zagłębienia i wnęki biegnącego przez wieś rowu melioracyjnego. Zginęło tam najwięcej mieszkańców wsi zastrzelonych, zakłutych bagnetami i nożami, zarąbanych siekierami, zatłuczonych drągami. Napastnicy nie znali litości mordując nawet dzieci. Wszystkie te mordy odbywały się przy wtórze krzyków błagających o litość, konających, ryczącego bydła, walących się domów. Napastnicy wycofali się z Puźnik po kilku godzinach. Obraz wsi po napadzie wyglądał strasznie. Opisał ją w swoich wspomnieniach pochodzący z Koropca Michał Sobków następująco: „We wsi makabryczne widoki. Wiele kobiet z obciętymi sutkami wyje z bólu. Na każdym koku spotykamy ludzi z krwawiącymi ranami głowy zadanymi siekierami. Prosi nas o pomoc kilkuletni chłopiec, Rudolf Łudzki z wgniecioną czaszką. Wyrwę w głowie ma zaklejoną chlebem. Jego matka i dwie siostry zostały zabite. Idąc dalej natykamy się na zwłoki mężczyzny. Miejscowi ludzie rozpoznają w nim Józefa Jasińskiego. Zadano mu ciosy sztyletami- jeden przy drugim. Trafiamy na zwłoki małego dziecka. Ludzie twierdzą, że to półtoraroczny Stasio Wiśniewski. Na widok noża wepchniętego w jego usta robi mi się słabo”. Józefa Pacholik, z domu Szafrańska zapamiętała następujący obraz wsi: „Banderowcy odstąpili. Po nich zostały dopalające się budynki, ludzkie trupy i ranni. Nasz ojciec został zastrzelony, siostra Maria miała siekierą rozrąbaną głowę, siostrze Władysławie odrąbano jedną nogę, przebito nożem obie ręce i klatkę piersiową, jeszcze żyła, prosiła wody, nad ranem zmarła z upływu krwi. Pod jej plecami leżał cioci syn Dominik, ocalał”. Cudem uratował się jeszcze dwuletni Julek Haniszewski. Ocaliła go matka, która upadając pod ciosem banderowskiej siekiery, przykryła go własnym ciałem. Z kolei Honorata Dancewicz widząc, że nie zdąży ukryć się na plebani pobiegła do stojącej niedaleko groty - kaplicy, skryła się za figurą Matki Boskiej, i tak w ukryciu przetrwała do rana.

Podczas tej pamiętnej środowej nocy popielcowej banderowcy zamordowali około 70 osób. Wielu mieszkańców Puźnik zostało ciężko rannych i wkrótce zmarło. We wsi ocalały tylko budynki murowane i kryte blachą obronione przez członków samoobrony. Gdyby nie odwaga i poświęcenie Franciszka Biernackiego, Władysława Jarzyckiego, Feliksa Kosińskiego, Franciszka Łaciny, Wiktora Łaciny, Władysława Pałki, Franciszka Łapiaka, Jana Przybyłkiewicza, Józefa Piotrowskiego, Stanisława Stanisławskiego, Mariana Przybyłkiewicza i Jana Wiśniewskiego, ofiar zapewne byłoby więcej.

W ciągu całego dnia 13 lutego mieszkańcy poszukiwali członków swoich rodzin. Opatrywano rannych. Zwłoki zabitych zwożono na stary cmentarz, gdzie były dwa duże doły pozostałe po walkach w 1944 roku. Pogłębiono je nieco i tam złożono. Jedni dla swoich bliskich zbili drewniane skrzynie, innych grzebano w białych prześcieradłach i płótnach. Wypełnione dwa duże doły stały się wspólnymi mogiłami zamordowanych mieszkańców Puźnik. Pogrzeb odbył się bez żadnych ceremonii, z udziałem tylko ocalonych mieszkańców. Na mogiłach postawiono dwa drewniane krzyże.

Ci puźniczanie, których domy uległy zniszczeniu zamieszkali u tych, których domy ocalały. Inni w obawie przed powtórzeniem się napadów zdecydowali się na opuszczenie wsi. Udawali się najczęściej do Koropca i Buczacza. W czerwcu pierwsi zaczęli wyjeżdżać na tzw. Ziemie Odzyskane. Zamieszkali w Niemysłowicach oraz Ratowicach niedaleko Wrocławia.

Po wyjeździe większości puźniczan do Polski w 1945 roku, we wsi pozostało kilka rodzin ukraińskich, polskich i mieszanych. W 1946 roku ocalałe domy zasiedliły rodziny Łemków i Ukraińców wysiedlonych z terenów graniczących z Polską. W budynku plebani urządzono szkołę. Jednak w 1949 roku władze zdecydowały o całkowitej likwidacji wsi. Mieszkańców zmuszono do opuszczenia domów, które wyburzono. Zniszczono kościół i plebanię. Wycięto sady owocowe. Zatarto wszelkie ślady po tej polskiej osadzie. Weronika Komidzierska wspomina swój pobyt w „rodzinnej wsi” następująco: „ W 1980 roku byłam tam i serce mi się kroiło, gdy widziałam tam buraki. Byłam na grobach pomordowanych. Są to dwie mogiły, gdzie oni są pochowani. Nikt nie zapali im świecy, nie postawi pomnika. Są to Kresy Wschodnie i nie ma komu upomnieć się, aby w jakiś sposób upamiętnić męki tych okrutnie pomordowanych ludzi”. Z kolei swój pobyt w 1992 roku w Puźnikach tak opisał Stefan Dancewicz : „Przeszedłem drogą przez całą, już nie istniejącą wieś Puźniki. Na dolnych ogrodach od Zagajówki w dół widziałem trzy stawy oraz jedną dużą kołchozową szopę. Wędrując samotnie, wśród zarośli i wysokich chwastów zatrzymałem się nad rowem Borkowskiego, nazwanym „wąwozem śmierci”, gdzie w nocy 13 lutego 1945 roku zginęło najwięcej bezbronnych puźniczan z rąk banderowców... Nie ma już polskich zagród, tych co ocalały po pogromie i spaleniu. Nie ma kościoła ani plebani w których ocalało najwięcej osób, bronionych przez polskich „Istribków” i polską samoobronę. Plac kościelny pokrywa gęstwina krzewów i dużych drzew. Wokół gęsty i ciemny las. Wszędzie pustka po zgliszczach i ruinach, niegdyś kwitnącej wsi, świadczy, że „Warszawa nie istnieje”, jak pogardliwie i z radością mówili ukraińscy szowiniści. Nie ma tam też i Ukraińców, ani ich domów, zarówno tych puźniczan, jak i zasiedlonych w 1946 roku. Nie ma chętnych do korzystania z ziemi pozostawionej przez Polaków - puźniczan. A Ukraińcy i potomkowie tych, co przed laty mordowali Polaków, grabiąc ich dobytek, i marząc o buraczano-kukurydzianych polach dla siebie, obecnie wcale nie kwapią się do orania i siania na puźnickich ugorach”.

Wg. opracowania Agaty i Franciszka Dendewicz